Bardzo polecam książkę Ewy Pluty. Szczerze mówiąc spodobał mi się już pomysł, który za nią stał. Ten reportaż byłby jednak jedynie wydmuszką, gdyby nie talent autorki i uniwersalność tej opowieści.
Jest w tej historii wszystko: heroizm autorki, która pieszo pokonała kilkaset kilometrów z północy na południe wzdłuż wschodniej granicy Polski. Są utrwalone wspomnienia z tej wyprawy, głównie powolne rozmowy z spotkanymi ludźmi oraz nieco materiałów archiwalnych odkopanych w zakurzonych archiwach, refleksji ludzi zajmujących się naukowo tym tematem. Wszystko to świetne literacko, co nie zawsze jest domeną tego gatunku.
Ewa Pluta zachowała w swojej opowieści odpowiednie proporcje, nie przynudzała, nie zasypywała nas suchymi faktami. Ma dziewczyna dar przemycania spostrzeżeń, które budują postać, wyłapywania charakterystycznych fraz i lapidarnych podsumowań swoich obserwacji. To książka do nieśpiesznego czytania jak wędrówka autorki. Te jej spotkania, głównie z osobami starszymi, które nie opuściły pogranicza dają obraz krainy, dla której historia nie była zbyt łaskawa. Granica, która dzieli gospodarstwa i biografie ludzi to stały motyw tego reportażu. Za mną lektura już kilku innych książek, których autorzy wędrują wzdłuż granicy różnymi środkami lokomocji. I wszystkie one opisują to same zjawisko, czyli starzenie się mieszkańców przygranicznych miejscowości. Ewa Pluta z uważnością wsłuchała się w opowieści swoich rozmówców i te jej spotkania, refleksje na moment zatrzymały świat, który znika, utrwaliły wspomnienia. Granica, która była abstraktem, linią na mapie otrzymała twarz bohaterów tego reportażu wędrownego.
Lidia Nazaruk ma już osiemdziesiąt trzy lata i wreszcie chce odpocząć od kaprysów kreski.
– Mnie jest to już obojętne. Polka czy Ruska. Mogę być nawet Żydówką. A najbardziej chciałabym być tylko człowiekiem.
Dyskurs wokół uchodźców przekraczających granicę z Białorusią jest zdecydowanie negatywny – oparty na obcości oraz zagrożeniu. Z jednej strony kultura gościnności i otwartości, z drugiej wykluczenia i odrzucenia.
Ludzie byli w euforii, że wojna wreszcie się skończyła, kule nie gwiżdżą nad głowami, można się zająć gospodarką. Nie zastanawiali się wtedy nad przynależnością państwową. Wszystko jedno: Polska czy Związek Radziecki. Aby był spokój. -Wiera Szapiel wygładza niewidoczne fałdy jej spódnicy. -Spokoju nie było.
Czasem zazdroszczę batiuszkom z miasta. Oni chrzczą dzieci, a ja tylko odprawiam moich ludzi na tamten świat.
Tu można nie mieć miliona złotych, a wybudować dom i mieć wokół siebie przestrzeń, która nie ogranicza. A w Warszawie można spędzić całe życie w wynajmowanej kawalerce, nucąc pod nosem If I were a rich man. Zadupia to przestrzenie możliwości.
Też miałem bujną wyobraźnię, ale potem urodziły mi się dzieci. Czekaj wezmę piwko, mam dobrą historię o granicy.
Pluta Ewa. Rubież. Reportaż wędrowny. Dowody na istnienie, 2022