Joanna Kuciel – Frydryszak: Iłła. Opowieść o Kazimierze Iłlakowiczównie

Bardzo byłam ciekawa Opowieści o Kazimierze Iłlakowiczównie i to z kilku powodów. Państwu, którzy śledzą moje wpisy zapewne już wiadomo, że szczególną sympatią darzę dwudziestolecie międzywojenne i wszystko co z tym okresem jest związane. Jestem ciekawa historii, ale i życiorysów. Jeśli postać, o której czytam ma jeszcze związek z Poznaniem to moja ciekawość wzrasta podwójnie. Kolejnym wskazaniem do sięgnięcia po lekturę była autorka, której najnowszą książkę uważam za jedną z ważniejszych przeczytanych w zeszłym roku. No ale gdyby nie fascynująca bohaterka, poetka nieco już zapomniana, ale mnie cały czas intrygująca, to pewnie żadne inne argumenty nie miały by znaczenia.

Z Iłłakowiczówną mam jedno niejasne wspomnienie z czasów licealnych, które ostatnio przypomniała mi moja przyjaciółka. Wspólnie z bardzo przez nas cenioną profesor Wandą Dembską byliśmy w muzeum poetki. Musiało to być chwilę po otwarciu. Ja nie pamiętam zbyt wiele, poza wielką atencją jaką cieszyła się Iłłakowiczówna u naszej polonistki i zdziwienia jak skromne żyła. Książka potwierdziła to moje wspomnienie, ponieważ Iłła była niezwykle  mało wymagającą kobietą. Wielką damą, czasem despotką, ale potrzebującą do życia  niezbyt wiele. Autorka przytacza we wspomnieniach kilka anegdot z tym związanych. Intrygowało mnie też zawsze w jaki sposób poetka znalazła się w moim rodzinnym mieście. Już teraz wiem, że był to wybór świadomy i spowodowany „solidnością” Poznania. „Od dziecka uważała, że ład i porządek są są warunkiem utrzymania równowagi psychicznej”. Ten pogląd dość mocno korespondował z mieszczańskim wizerunkiem Poznańczyków. Iłłakowiczówna przeżyła w stolicy Wielkopolski czterdzieści  lat  z długiego życia. Życzenie z jej debiutanckiego tomiku: „Dajcież mi, bogi, umrzeć, umrzeć młodo, z bujnymi włosy i świeżymi usty (…)”nie spełniło się i poetka umierała jako schorowana, niewidoma, prawie stuletnia kobieta. Była niezwykle ciekawą postacią, a jej życie toczyło się w bardzo interesujących czasach, których ona zresztą była aktywnym uczestnikiem.

Dość wcześnie osierocona, wywodząca się z Wilna, dziewczynka została przygarnięta przez Zofię Buyno z Zyberk-Platerów. Pani Zofia zastąpiła jej matkę, ale pomimo że Kazimiera dzieciństwo uznała za szczęśliwe, na pewno nie było one najłatwiejsze. Dziewczynka musiała się podporządkować zasadom obowiązującym w szlacheckim domu.  Wyniesione z niego kindersztuba, ethos pracy i umiłowanie przyrody to cechy, które towarzyszyły jej całe życie. Jej pracowitość oraz zdolności odziedziczone prawdopodobnie po dziadkach,  przełożyły się również na zdobywanie wiedzy. Poetka posługiwała się sprawnie kilkoma językami. Majątek, w którym mieszkała znajduje się na terenie dzisiejszej Łotwy i Iłłakowiczówna całe życie wspominała swoje dzieciństwo z nostalgią, a te tereny  jako przepiękną krainę. Inflanty  jak pisze Joanna Kuciel – Frydryszak są dla nas „terenem dosyć obcym, mało znanym, mającym swoją specyfikę i obyczaje, wręcz egzotycznym”, ale dla Iłły były krainą szczęśliwości. Jej losy to w wielkim skrócie: studia w Oksfordzie i na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie jej sympatie skłaniały się ku sufrażystkom i socjalistom, później służba sanitarna  na frontach pierwszej wojny światowej. Barwny i bardzo pracowity był dla poetki również czas pomiędzy wojnami. Najbardziej twórczy, ale równocześnie poświęcony prawie  w całości nowo powstałemu państwu. Od zawsze miała słabość do Piłsudskiego i kiedy na skutek rożnych zbiegów okoliczności marszałek zaproponował jej pracę sekretarza, to po krótkim wahaniu zdecydowała się przejąć tę rolę i zrezygnowała z pracy w MSZ, w którym była urzędnikiem od wyzwolenia. Jej rolą na nowym stanowisku było odpowiadanie i reagowanie na listy, głównie prośby słane przez obywateli. Kazimiera Iłłakowiczówna wyżej niż swoją poezję ceniła to co robiła zawodowo. Poezja to dla niej było hobby i nigdy nie liczyła, że będzie mogła z twórczości żyć. Jej wojenne losy były bardzo smutne i samotne. Razem z ewakuowanym rządem znalazła się w Rumunii i żeby przeżyć zaczęła uczyć języków. Jej niestabilność finansowa była powodem długiego decydowania się na powrót do ojczyzny ze zmienionymi realiami. Do końca życia zresztą utrzymywała się z korepetycji oraz tłumaczeń. Przeszła też długą drogę od młodzieńczego buntu religijnego do pogłębienia swojej wiary. 

Iła była osobowością nietuzinkową. Budziła skrajne emocje. Z książki Joanna Kuciel – Frydryszak wyłania się silna kobieta, potrafiąca sobie radzić w najtrudniejszych sytuacjach,  z mocnym kręgosłupem moralnym. Była dzielna, inteligentna, niezwykle pracowita i utalentowana. Przy tym wszystkim skromna, chociaż znająca swoją wartość. Wzbudziła mój  naprawdę szczery podziw. Intrygująca postać z kilkoma tajemnicami, których przed państwem nie będę wyjawiać. Zachęcam do lektury, bo życie poetki napisało scenariusz, którego nie powstydziłby się żaden mistrz suspensu. Jej biografia oczywiście wpisana jest w historię literatury i przez wspomnienia jej dotyczące przewijają się i Skamandryci i powojenni twórcy. Jestem pod sporym wrażeniem mrówczej pracy wykonanej przez autorkę na potrzeby tej lektury. Wszystko to zresztą czyta się jak świetną powieść, chociaż to literatura faktu. Wielka zasługa w tym  bohaterki wspomnień ale i kunsztu  autorki. Niezwykła kobieta, o której życiu i twórczości pięknie napisała Joanna Kuciel – Frydryszak. Polecam gorąco.

W piątki wieczór, na tak zwanych jourach, stawia się u niej komplet gości.(..)Jednak nie tylko klucz klasowy decydował o doborze gości, chodziło przede wszystkim o to, aby rozmowy były inteligentne, riposty – celne i aby nikt nie czuł się spięty. Dlatego gospodyni zapraszała małżeństwa osobno, ponieważ uważała, że ograniczają sobie wzajemnie swobodę.

Nie godzi się przechodzić w milczeniu obok zła i biedy. Trzeba być nietaktownym, niedyskretnym i wtrącalskim. Nie zostawcie pijanego śpiącego na mrozie, nie bójcie się policji ani choroby, ani śmieszności, wszy, ani utraty dobrego imienia. Bójcie się ludzkiej krzywdy. Że to niebezpieczne? Cóż w ogóle – bardzo niebezpiecznie jest żyć.

Dla mnie jako katoliczki, niewątpliwe  jest, że wszystko można rozwiązać, stosując zasady wiary chrześcijańskiej i nie widzę powodu, aby rozstrzygać kwestię żydowską z wykluczeniem tych zasad. Przekonanie to stało się może głównym powodem, dla którego w moim życiu, w moim osobistym doświadczeniu, nigdy żaden problem żydowski nie powstał.

I jeszcze wiersz, który może być wstępem do kolejnej książki Joanny Kuciel – Frydryszak: Służące do wszystkiego

 

Kuciel – Frydryszak Joanna.  Iłła. Opowieść o Kazimierze Iłlakowiczównie. Marginesy, 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *