Książka, o której przez jakiś czas było wszędzie głośno. Raczej mam spory dystans do medialnych bestsellerów, ale dużą słabość do ekranizacji, a na podstawie powieści powstał serial. Miałam też ogromną ochotę na coś niezobowiązującego. I w takich momentach sięgam zazwyczaj po kryminały.
Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. „Kasztanowy ludzik” dał mi to wszystko czego oczekiwałam. Lubię skandynawskie, mroczne historie. I ta taka była. Schemat dość powtarzalny czyli niezbyt dobrze dogadujący się policyjni partnerzy po przejściach, zbrodnie mające swoje korzenie w przeszłości i o krok wyprzedzający stróży prawa morderca. Wszystko to już oczywiście było, ale w tym kryminale do końca trudno się domyślić rozwiązania zagadki. Raczej dla ludzi o mocnych nerwach, bo opisy poczynań zwyrodnialca dość naturalistyczne. Ciekawość też wzbudza dwoje głównych bohaterów, którzy nie są postaciami bez skaz i równocześnie każdy z nich jest pewną tajemnicą. Naia Thulin i oddelegowany z Europolu Mark Hess początkowo są niezbyt zgranym zespołem. Po pewnym czasie się jednak docierają i uzupełniają. Ja lubię skandynawskie kryminały za pewną surowość, to zresztą dotyczy nie tylko tego gatunku ale całej literatury z tego obszaru. I ten brak lukru i w relacjach i w wydarzeniach to coś co cenię. Tutaj też to jest. Ciekawą postacią jest również Rosa, pani minister, która po traumatycznych wydarzeniach wraca właśnie do pracy. Ona splata różne wątki i nie jest „posągowa”.
Naprawdę dobrze skonstruowana opowieść, trzymająca w napięciu i pełna emocji, szczególnie że dotyka różnych problemów społecznych. Nie to jest jednak jej najmocniejszą stroną, ale wielowymiarowe postaci, zagadka i jej rozstrzygnięcie. Medialny szum długo mnie zniechęcał, ale okazuje się niesłusznie. Rozrywka trzymająca poziom. Dodam, że serial nie odbiega zbytnio od pierwowzoru i jest równie dobry.
Sveistrup Soren. Kasztanowy ludzik. W.A.B., 2019