Ciąg dalszy oswajania się z komiksami. Tym razem wypadło na adaptację opowiadania Shirley Jackson. Dokonał jej wnuk pisarki. Nie znałam wcześniej oryginału i to spotęgowało wydźwięk finału książki.
W nieco sielski obraz amerykańskiej miejscowości od samego początku wkrada się pewien niepokój. To stopniowanie napięcia jest nieco uładzone lekko zamglonymi rysunkami. Nie zmienia to jednak faktu, że robi się coraz groźniej. Polega to właśnie na kontraście. Mała społeczność sportretowana przez ilustratora, gdyby nie pewne niedopowiedzenia, stanowi cukierkowy wręcz kadr letniego popołudnia, w którym mieszkańcy przygotowują się do lokalnego wydarzenia. Oczywiście odbieramy sygnały, ale finał jest dość nieoczekiwany.
Cała opowieść jest krótka. Nie bardzo chyba Miles Hyman mógł poszaleć. Mnie się podobało to lekko senne miasteczko nakreślone jego kreską. Mniej mi się podobała konstatacja, że ludzie, pomimo że pewne tradycje są złe, nadal je kultywują. Ten obraz bezsensownego okrucieństwa potwornie przytłacza.
Moje krótkie komiksowe wycieczki pozwalają mi na drobne podsumowania. Wydaje się, że adaptacja literatury na dymki i rysunki to nie lada wyzwanie. Chyba jednak większa swoboda w tworzeniu, przekłada się na jakość komiksu. Chociaż bardzo mnie cieszy i ten trend. Poza tym, że powstają wartościowe prace, to jest to też być może sposób na przyciągnięcie miłośników literatury popularnej i wskoczenie przez nich na inny stopień zaprzyjaźniania się z książką. Dla mnie to pewna odmiana, przełamanie swoich ograniczeń. Komiks działa na inne zmysły. Nie skupiam się tylko na tekście, ale świat opowieści tworzy obraz. Ciekawe doświadczenie. W tym wypadku pełne nostalgii za przeszłością, z jakimś nieuchwytnym wspomnieniem kadrów z filmów sprzed kilkudziesięciu lat lub wyobrażeniem lekturowym amerykańskiej prowincji z tego okresu. Sadzę, że to się współautorowi „Loterii” świetnie udało.
Jackson Shirley. Loteria. Marginesy, 2020
Ilustracje: Miles Hyman