Kolejna lektura do nieśpiesznego czytania. Ja zawodowo zajmując się książkami i mając nawet papiery na to, że jestem wyuczonym księgarzem (!) wszystko to o czym pisze autor znam z autopsji. Może niezupełnie od strony handlującego książkami, ale obserwującego ten rynek. Co prawda Shaun Bythell niezbyt poważa bibliotekarzy, którzy zdecydowanie psują mu transakcje stemplując i owijając książki, ale ja potrafię mu wybaczyć jego niechęć do tej profesji w ramach solidarności tych, którzy kochają literaturę. I z ogromną frajdą na chwilę przeniosłam się do Szkocji i potowarzyszyłam autorowi w jego zmaganiach księgarskich.
Ta książka stała się niezwykle ważna w momencie epidemii, ponieważ opisuje The Book Shop i jego funkcjonowanie. Wiadomo, że w dzisiejszej rzeczywistości księgarnie i antykwariaty nie mają większych szans na konkurowanie z molochami w rodzaju Amazona. Ich rola jest nieco inna niż kiedyś i pewnie to obserwujemy przyglądając się tym nielicznym księgarniom, które zostały jeszcze na rynku. No ale nawet najbardziej prężne w organizowaniu spotkań, aktywizowaniu czytelników miejsca nie mają szans bez sprzedaży towaru. I tak własnie się teraz dzieje. Po epidemii takie miejsca jak np. poznański Bookowski mogą zniknąć z mapy miasta. I ta lektura napisana przez antykwariusza z innej części Europy dobitniej to jeszcze uświadamia. To oczywiście temat, który porusza ludzi związanych z książkami, ale nawet oni mają różne opinie o funkcjonowaniu takich miejsc.
Ja zdecydowanie się zgadzam, że koncentracja rynku nie służy wydawaniu niszowych pozycji i choćby to powinno nam dać do myślenia przy rozważaniach na temat. Shaun Bythell, pisze o tym zresztą wielokrotnie. Prowadzi od kilkunastu lat antykwariat na szkockiej prowincji i dzieli się z nami nie tylko przemyśleniami, ale obserwacjami ludzi, którzy go otaczają. Jego dziennik, który dokumentuje rok działalności The Book Shop, jest pełen zabawnych obserwacji i sarkastycznych wpisów. Trudno się nie uśmiechnąć przy kolejnych spóźnieniach Nicy, jej ekscentrycznych strojach oraz znoszonych z śmietników „darów losu”. Nietrudno się nie roześmiać przy klasyfikacji klientów (sama tego doświadczam), czy opisie członków społeczności lokalnej. Przez te prześmiewcze opowiastki przebija się jednak opowieść o problemach z kręgosłupem Shauna, który przenosi tysiące książek rocznie, o zapchanej rynnie czy hulającym po wnętrzach od października do marca wietrze. Te frustracje bibliofila rozjaśniają momenty ciekawych znalezisk czytelniczych czy fascynujących spotkań. Wszystko to składa się na obraz niezbyt optymistycznie rozwijającego się biznesu, który funkcjonuje, bo poświęca się mu się całkowicie jego właściciel.
Mnie poza opisem małomiasteczkowego życia, drwin z (często wrednych) klientów, najbardziej zaciekawił sposób nabywania książek do antykwariatu oraz refleksje, które towarzyszyły przejmowanym księgozbiorom. Autor potwierdził, że często są one lustrem właściciela. Na ich podstawie można by się z kolekcjonerem zaprzyjaźnić lub nie. Pisze, że jeden z przejętych przez niego księgozbiorów jest zapisem charakteru, zainteresowań właścicielki. „Był czymś w rodzaju dziedzictwa genetycznego”. O tym też jest książka Marcina Wichy, Rzeczy, których nie wyrzuciłem.
Każdy miesiąc wspomnień autor rozpoczyna cytatem z Georga Orwella, Bookshop Memories. Ustosunkowuje się do tego co napisał Orwell i jego współczesne przemyślenia tak naprawdę niewiele się różnią od tego co utrwalił autor 1984. To też fascynujące, jak niewiele zmienia się natura ludzka, bo o tym głównie te cytaty. Ja bardzo polubiłam poczucie humoru Shauna Bythella i sądzę, że jeśli komuś po drodze z takim odbiorem rzeczywistości i jest pasjonatem literatury oraz tematów jej dotyczących, to będzie to świetne czytelnicze spotkanie.
„Nieważne, czy ktoś kupi romansidło za 25 funta czy wyświechtany egzemplarz Etyki Spinozy za tę samą cenę. Mam nadzieję, że obie te osoby będą czerpać z tej lektury taką samą przyjemność”. Ten cytat to podsumowanie w dwóch zdaniach mojego osobistego zawodowego zbioru zasad. Chyba go gdzieś w mojej bibliotece powieszę.
Zgodnie z Orwellowską klasyfikacją mam nietypowe gusta, bo wolę fikcję (ale nie kryminały). Przy większości książek non-fiction, jeśli nie są owocem pasji autora(..) strasznie się męczę. W dobrej opowieści człowiek może się natomiast przenieść do innego świata – tylko literatura dostarcza nam takich przeżyć.
Bythell Shaun. Pamiętnik księgarza. Insignis, 2019
Tłumaczenie: Dorota Malina