Świetny czytelniczo początek roku. Oby tak dalej. Powieść Mikołaja Łozińskiego to wielowątkowa, epicka wręcz, historia rodziny. I to właśnie rodzina jest słowem kluczem w tej opowieści. Nathan i Ryfka Stramerowie wychowują szóstkę dzieci i ich losy na tle przedwojennego Tarnowa, Krakowa i wojennego Lwowa autor nam przedstawił. Wszystko to posadowione jest w realiach tych czasów, odtworzone z pietyzmem, ale równocześnie to ponadczasowa opowieść o dzieciństwie, dorastaniu, marzeniach i błędach. Od początku wiemy, że losy Rudka, Hesia, Salka, Wery, Wely i Nuska oraz ich rodziców są zdeterminowane wydarzeniami historycznymi. Rodzina Stramerów to biedni Żydzi i między innymi o zmaganiu się z biedą, dojrzewaniu w miejscu naznaczonym podziałami społecznymi, fascynacji jej bohaterów ideą komunizmu i zwykłym trudzeniem się z losem, jest ta lektura. Książka pomimo, że nawet najmłodsi członkowie familii, zdają sobie w którymś momencie sprawę z tego co się wokół dzieje, nie jest pesymistyczna. I w tym jej wielka siła. Czytamy o marzeniach Ryfki, o tęsknocie Nathana za Nowym Jorkiem, miłości Reny, ostoi bliskich Rudku czy flircie z komunizmem Hesia i Salka, dorastaniu najmłodszej dwójki rodzeństwa. Jesteśmy skupieni na problemach, które ich dotyczą, towarzyszymy im i w tych dobrych i tych nieco gorszych chwilach. Mocniej od bohaterów zdajemy sobie sprawę z czarnej chmury, która się zbliża i tym bardziej chcemy im podpowiedzieć, żeby wyciskali z życia co się da. A oni niepomni na nasze nawoływania borykają się z losem, kochają, marzą, dostają kopniaki, podnoszą się i znów upadają. Żyją, chociaż my mamy pełną świadomość, że za chwilę znikną. Utrwalone z czułością, zrozumieniem. Na takie książki w Nowym Roku oczekuję.
Łoziński Mikołaj. Stramer. Wydawnictwo Literackie, 2019