Po przeczytaniu debiutanckiej powieści Martyny Bundy, Kot niebieski był chyba najbardziej oczekiwaną przeze mnie książką tego roku. Poprzeczka była postawiona tak wysoko, że trudno mi obiektywnie ocenić tą nową powieść. Jest naprawdę dobra, ale Nieczułość mnie zafascynowała, a Kot niebieski tylko zaciekawił. Powieść toczy się w ciągu kilku wieków w Kartuzach i okolicy. Swoją drogą książka jest fantastyczną reklamą tego miejsca, mieszkańcy mogą podziękować autorce za napisanie nieoczywistego przewodnika. Ja takie uwielbiam, sadzę że inni czytelnicy również. Akcja powieści krąży wokół kartuskiego klasztoru, a epoki łączą rożne ślady odkrywane przez bohaterów oraz błękitny kot charakterystyczny dla tych okolic. Wątki przeplatają się od średniowiecza po współczesność. Z każdego epizodu można by zbudować osobną powieść. Najmniej autorka rozpisała się w opowieści najbliższej nam czasowo. Jak dla mnie lekkie marnotrawstwo, ale może należy poczekać na następną książkę pani Martyny. Książka stanowi zamkniętą opowieść, wielowątkową i poruszającą się w nieco w historii, nieco metafizyce a nawet w fizyce. Jestem zupełnym laikiem w kwestii fal, mocy i innych pojęć z tej dziedziny, tak więc to co brzmiało naukowo i tak dla mnie było magią. I chyba o to autorce chodziło, bo bohaterowie powieści często to postaci z granic światów realnego i tego wyśnionego. Przemieszczają się swobodnie w czasie, są obserwatorami wydarzeń. Powieść niezwykle klimatyczna, idealnie wpisująca się w długie, zamglone jesienne wieczory. W trakcie lektury można się zastanawiać czy z mgły wyłoni się błękitny kot, postać w niebieskiej sukience a może kartuski mnich?
Bunda Martyna. Kot niebieski. Wydawnictwo Literackie, 2019