Magdalena Grzebałkowska powoli staje się dla mnie gwarancją dobrze napisanej biografii. Tym razem było jej chyba znacznie trudniej niż z poprzednimi bohaterami jej książek. O Krzysztofa Komedę trzeba było nieco popytać jego bliskich, przyjaciół i znajomych. Sam nie prowadził dziennika, nie spisał wspomnień, a był osobą raczej milczącą. Agnieszka Osiecka, która z nim momentami współpracowała opisała jedną z kilkugodzinnych podróży z nim samochodem jako koszmar. Wcale się nie odzywał. Życie miał za to barwne i ciekawe, choć w niezbyt interesujących czasach. Przyszło mu dorastać w powojennej rzeczywistości i muzyka była ucieczką dla niego oraz jego rówieśników. Autorka dość skrupulatnie przedstawiła losy Komedy, których tłem był jazz. Dla niego zrezygnował z bycia lekarzem i swojej pasji poświęcił bardzo wiele. Książka jest nie tylko o Krzysztofie Trzcińskim, ale o całym pokoleniu. W relacjach wielu znajomych: jazzmanów, artystów czy bliskich, muzyka i związane z nią spotkania były namiastką wolności. Dała mu ona też przepustkę do Stanów. Komeda zaczął pisać kompozycje filmowe, a jego przyjaźń i praca z Polańskim zaowocowały evergreenem: kołysanką z Dziecka Rosemary. I ja szczerze mówiąc najbardziej kojarzyłam ten etap twórczej działalności Komedy. Jego losy osobiste, burzliwy związek z Zofią, tragiczna śmierć czy informacje o środowisku, w którym się obracał to dla mnie historie, których nie znałam. Książka Magdaleny Grzebałkowskiej kolejny raz poświęcona nietuzinkowej postaci, była ważna nie tylko ze względu na jej bohatera. Przaśna rzeczywistość, w której przyszło żyć Komedzie i jego rówieśnikom okazała się nie być przeszkodą w kreatywności i twórczej zabawie. Losy tego pokolenia to fascynująca opowieść, choć nie zawsze zakończona happy endem. I za to „dookoła” szczególnie autorce dziękuje.
Grzebałkowska Magdalena. Komeda. Osobiste życie jazzu. Wydawnictwo Znak, 2018
Moja ocena: 5/6