Pomyślałam sobie, że dawno nie czytałam niczego „babskiego” i takiego, żeby zupełnie się zresetować. Wybór padł na Lucindę Riley. Cieszy się ona ogromną popularnością, więc postanowiłam sprawdzić na czym ten fenomen polega.
Od razu napiszę, że mnie akurat nie uwiodła, chociaż miała sporo z tego za czym przepadam do zaoferowania. Bardzo lubię książki toczące się w dwóch planach czasowych a historia w „Siedmiu siostrach” rozgrywa się dwutorowo. Czytamy opowieść współczesną, której bohaterką jest Maja. Dziewczyna i jej adoptowane siostry tworzą dość nietypowy klan. Do ich rodzinnego domu ściąga je smutna informacja. Konsekwencją wydarzeń jest próba odnalezienia swoich korzeni przez najstarszą z rodzeństwa. Trop prowadzi ją do Brazylii sprzed kilkudziesięciu lat. W przeszłości śledzimy losy Izabelli mocno zdeterminowane czasami i konwenansami. Nie bardzo mającą możliwość wyboru partnera oraz życia, o którym marzy.
Generalnie lektura trochę nużąca i przegadana. Wartością dodaną było nieco faktów historycznych wplecionych w opowieść. Ciekawe było poznać przy okazji historię słynnego pomnika górującego nad Rio de Janeiro. No i to wszystko. Wiem, że będę pewnie w mniejszości, bo czytelniczkom podobają się wątki romansowe, nieco dekadencki Paryż z dwudziestolecia międzywojennego z wynotowaną bohemą, tajemnica rodziny Mai oraz jej osobista. Mną nie zawładnęło, ale być może też dlatego, że ostatnio jestem w nastroju: „z uniesień pozostało mi uniesienie brwi, ze wzruszeń
– wzruszenie ramion” (Jacek Podsiadło).
Riley Lucinda. Siedem sióstr. Albatros, 2017
Tłumaczenie: Marzenna Rączkowska, Maria Pstrągowska