Dzisiaj zastanawiałam się jakie książki dla mnie mieszczą się w kategorii „comfort reading books”. Jest ich trochę, ale ostatnio chyba najczęściej sięgam po literaturę przeznaczoną dla „młodych dorosłych”. Początkowo robiłam to z zawodowego obowiązku, teraz czasem sprawdzam kolejnych autorów, a w zasadzie autorki. To zawsze dość przewidywalna fabuła, która pozwala przy lekturze odpocząć.
Z serią Julii Biel to już moje trzecie spotkanie, chociaż poprzednie wypadło nieco gorzej. Tym razem było wszystko za co polubiłam autorkę czyli poczucie humoru z gierkami słownymi, trochę mojego miasta i problem z tych poważnych, ale nie wydumanych. Ja też lubię serie, ponieważ przy okazji nowych opowieści dowiaduję się co u starych ” znajomych”. To też tym razem pisarka mi zagwarantowała.
Bohaterowie „To nie jest do diabła, love story” to rówieśnicy obracający się w tych samych kręgach. Postaci wiodące to zresztą członkowie jednej rodziny, nieco z ducha „Borejkowej”, ale szczęśliwie współczesnej. To kolejny poznański trop. Mellerowie budzą moją sympatię i podejrzewam, że Wera nie będzie ostatnią z rodzeństwa „wykorzystaną” do snucia o niej opowieści. Tym razem historia dotyczy ran nie tylko tych niezabliźnionych w psychice, ale również dosłownych. Wera w dzieciństwie pogryziona przez psa, ma mnóstwo blizn ( nie zdradzam fabuły, bo ten wątek pojawia się na pierwszych stronach i poprzednich tomach). Pod wpływem nowego znajomego postanawia zawalczyć ze swoimi kompleksami. I to, że ta książka, odejmując też przy tym odium dotyczące wykorzystanego remedium na kłopoty, wskazuje rozwiązania jest świetne . Nieco „koślawiej” wygląda wątek Aleksa. Ponownie, żeby akcja nie była jednak tylko i jedynie romansowa autorka piętrzy nieco problemy. No ale ten gatunek tak ma.
U mnie powieść spełniła swoje zadanie. Oderwała mnie na chwilę od codzienności, bez zbytniego zaangażowania w to co czytam. Coraz rzadziej mi się to udaje, więc cenię sobie te chwile.
Biel Julia. To nie jest do diabła, love story. Skeen Deep. Media Rodzina, 2021