Żałuję, że zamiast po 2 miliony nie sięgnęłam po Wariatkę. Być może pozwoliłoby mi to na stwierdzenie, że autorka jest w doskonałej formie pisarskiej, a jej utwory trzymają niezły poziom. Tak się niestety nie stało i najnowszej powieści Joanny Jodełki nieco brakuje do tych, za które polubiłam jej twórczość. Pomysł, żeby napisać opowieść o sensacyjnych wydarzeniach związanych z Bitwą pod Grunwaldem Jana Matejki to temat tak nośny, że już to podejrzewam zachęci sporo czytelników do sięgnięcia po lekturę. Dodatkowo wydarzenia toczą się głównie w czasie II wojny światowej i to pewnie znajdzie kolejnych zainteresowanych. Wszystko to oparte na odwiecznym konflikcie Polaków i Niemców, sięgającym do klęski Krzyżaków pod Grunwaldem. Ustalmy, że faktograficznie nie ma się do czego przyczepić. Są fascynujące losy obrazu Matejki, jest dobrze zobrazowane tło historyczne, jest naprawdę sporo wiedzy i ciekawostek. Ja miałam największy problem z bohaterami. Jakoś mało wiarygodny wydał mi się portret psychologiczny Dmuchawca, chociaż naprawdę autorka sporo trudu sobie zadała, żeby przekonać nas, że z niego niezły łobuz, który pod wpływem wydarzeń ewoluuje w kierunku „jasnej strony mocy”. Najwięcej sympatii budził kilkulatek Jona. Wszystko to jednak pourywane, komiksowe i chyba zbyt mocno osadzone w historii. Brakowało lekkości i znając (po upewnieniu się) losy obrazu, nie budziło emocji. Śledziłam oczywiście rozwój akcji, cieszyłam się na pokonanie paskudnego potomka ideologii Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny, smuciłam jak autentyczne zresztą postaci spotykały przykrości. Niestety trochę ten „smrodek dydaktyczny” zdominował reklamowaną jako mistrzowską powieść sensacyjną najnowszą książkę pani Joanny. Chyba zbyt wiele sobie obiecywałam. Bywa.
Jodełka Joanna. 2 miliony za Grunwald. WAB, 2018
Moja ocena: 4/6