Na takie książki jak Horyzont czytelnicy czekają nieustająco. Są lektury, które pozwalają nam na chwilę zapomnienia, są takie o których długo myślimy i są książki które czujemy wszystkimi porami ciała. Taka jest właśnie ostatnia powieść Jakuba Małeckiego. Ja czytałam ją dwa wieczory. Pierwszej nocy w śnie znalazłam się w afgańskiej wiosce i strach, który mną zawładnął na widok bawiących się dzieci był ogromny. Dodam, że wydarzenia, które są związane z tym snem tak naprawdę dzieją się w finale powieści. Kolejnej nocy trzymałam w dłoni ciepłą dłoń dziewczyny stojąc przed furtką jakiegoś domu. Wiadomo sen jest projekcją różnych wydarzeń, ale rzadko bywa to u mnie to tak sensualne. Horyzont to puzzle. Nawiązują do tego nawet ilustracje rozpoczynające każdy z rozdziałów. Pozornie w powieści dzieje się niewiele. Mamy dwoje bohaterów, którzy okazali się być sąsiadami i połączyła ich również sympatia do bułgarskiego rapu. O ile pierwsze to nic oryginalnego, to fanklub bułgarskiego rapu w Polsce jest pewnie niewielki. Znajomość przeradza się w przyjaźń i powoli z rozmów, retrospekcji poznajemy ich historie. Maniek weteran wojny w Afganistanie nie uwolnił się szoku pourazowego, a jego sąsiadka Zuza z drobiazgów próbuje odtworzyć losy swoich bliskich. Narracja nieśpieszna, ale emocje ogromne. Dla mnie kolejne spotkanie z prozą Jakuba Małeckiego to potwierdzenie, że warto czekać na następne książki autora.
Małecki Jakub. Horyzont. Sine Qua Non, 2019