„Elegia dla bidoków” to wspomnienia autora oraz jego przemyślenia socjologiczne i kulturowe dotyczące mieszkańców tzw. Pasa Rdzy w Stanach Zjednoczonych. Paradoksalnie pomimo, że autor próbuje udowodnić, że amerykański sen od pucybuta do milionera to mit, on sam jest dowodem, że niektórym się jednak udaje.
Jest on jednak wyjątkiem potwierdzającym regułę. J.D. Vance przytaczając często traumatyczne historie z swojego życia, opisując swoją rodzinę, sąsiadów i mieszkańców miasteczek, z których pochodzą jego bliscy i on sam udowadnia tezę, że żeby wydostać się z biedy trzeba mieć wsparcie chociaż jednej kochającej i troskliwej osoby, dużo szczęścia i sporo samozaparcia. W jego przypadku ten scenariusz się powiódł, ale większości jego znajomym zupełnie nie. Autor na przykładzie swojej rodziny pokazuje jak trudno białemu, biednemu mieszkańcowi Ameryki uzyskać awans społeczny. A nawet jak go uzyska jakie musi cały czas pokonywać przeszkody i jaki bagaż mu przeszkadza.
Z jednej strony książka uświadomiła mi problem, nad którym się nigdy za bardzo nie pochylałam. Zdawałam sobie sprawę z nierówności społecznych, raczej kojarzyłam to z Afroamerykanami i mieszkańcami Ameryki o korzeniach latynoskich. Cała opowieść nabiera mocy i wiarygodności, ponieważ autor siebie i swoich bliskich stawia w centrum. Identyfikuje się z „bidokami”, używa w tekście nawet języka przypisanego tej grupie. J.D. Vance uważa, że marazm jego pobratymców, „milionów białych Amerykanów wywodzących się ze Szkoto-Irlandczyków, robociarzy bez wyższego wykształcenia” determinuje nie tylko pochodzenie i miejsce zamieszkania. To złożony proces, którego efektem jest niewiara w sukces. Pisze, że to właśnie oni zmienili mapę polityczną Stanów Zjednoczonych. Nie mam żadnej wiedzy, doświadczenia ale intuicyjnie przenoszę to na grunt rodzimy.
Przeczytałam i zgadzam się, że „Elegia” porusza ważne kwestie, ale autor robi to jakoś rozwlekle. Przed chwilą przejrzałam jeszcze raz przeczytałam ponownie wstęp i tak sobie pomyślałam, że on jest książką w pigułce. Nie ma w nim jednak mojej ulubionej postaci z wspomnień autora, jego Mamaw. To pełnokrwista bohaterka i chyba dla niej warto pomęczyć się czasami nad powtórzeniami i innymi mankamentami książki. Ciekawa analiza. Do sprawdzenia jak „Elegię dla bidoków” zekranizowano
Nie wszyscy w białej klasie robotniczej walczą o przetrwanie. Już od dziecka wiedziałem, że istnieją dwa odrębne kodeksy obyczajowe, dwa warianty presji otoczenia. Moi dziadkowie reprezentowali jeden z nich: staromodni, nieostentacyjnie pobożni, wierzący we własne siły, ciężko pracujący. Moja matka i stopniowo cała dzielnica ucieleśniali ten drugi: skupieni na konsumpcji, odosobnieni, gniewni, nieufni.
Vance J.D. Elegia dla bidoków. Marginesy, 2018
Tłumaczenie: Tomasz S. Gałązka