Ja tylko napiszę. „Mój Boże, jakie to piękne”. Już wiem, że to będzie moja książka wakacji, bez względu na to co jeszcze doczytam. To raczej nie jest lektura dla każdego, ale dla mnie skrojona idealnie. Ja bardzo lubię nieśpieszne opowieści Filipa Springera, jego błądzenie po różnych rejonach dosłownie i w przenośni i światy, które dla mnie odkrywa. Jest też w tej książce coś jeszcze. Ona nie jest zamkniętą w dwustu pięćdziesięciu stronach historią, ale otwarciem na nowe lektury i tematy. Takie książki po prostu kocham.
To nie jest reportaż, chociaż autor przemierza spore połacie kraju ( głównie na rowerze), rozmawia, dokumentuje, zamyka pod powiekami pejzaże, o których potem pisze. Sięga do archiwów, wspomnień, książek naukowych i na podstawie tego wszystkiego pisze opowieść, która uwodzi i przenosi nas w czasie. Część tych historii to fikcja, ale mająca spore poparcie w tym co się wydarzyło.
Dla mnie fascynujące jest również to po jakich rejonach Springer nas „oprowadza”. Już kilka razy pisałam, że Kresy wschodnie są dość dobrze „spenetrowane” w literaturze. Kresy Zachodnie czyli poniemieckie od niedawna ( może się oczywiście mylę) pojawiają się i w reportażach i literaturze popularnej trochę częściej. Ja jestem z Wielkopolski i bardzo chętnie czytam wszystko co odbiega od czarno białej wizji dziejów mojego kraju, bo taka ona nie jest.
Autor skupia się nie tylko na historii, ale niezmiernie ważny jest pejzaż. Nie bez przyczyny jednym z bohaterów książki jest Jan Bułhak, fotograf, który utrwalił na zdjęciach to co już dawno zniknęło. Jego rozumienie tego co widzi i co upamiętniał po naciśnięciu migawki jest bardzo bliskie postrzeganiu przestrzeni przez autora. Ja też znajduję w tym swoje ujęcia zapamiętane pod powiekami.
Ziemie Odzyskane okazują się skarbnicą, z której Springer wyciąga historię Ostbahn, regulację Odry czy inne informacje. W tych rozważaniach brakowało mi jedynie przypisów z polskimi nazwami niemieckich miejscowości. Być może to było celowe działanie, które „przymuszało” do czytania z mapą i sprawdzaniem wszystkiego. To zresztą była świetna zabawa, tym bardziej, że sama przemierzam rejony opisane przez autora na rowerze i często zastanawiam się tak jak i on co kryje się za szwabachą na nagrobku na ewangelickim cmentarzu. Mam jeszcze jedną anegdotę luźno związaną z trasą, którą autor dość pośpiesznie pokonał na dwóch kołach, niepokojąc się, że jedzie po dawnym torowisku łączącym Nową Sól z Wolsztynem. Ja tym szlakiem rowerowym jechałam być może w podobnym czasie i spotkałam tam seniora, który przeniósł się w te okolice na emeryturze z Wrocławia. Pan uwaga, uwaga pływał po Odrze i innych śródlądowych wodach Europy w czasach słusznie minionych i szalenie ciekawie o tym opowiadał. Panie Filipie, jakby co ten gawędziarz przemierza rowerem codziennie odcinek w okolicach Kolska, nie obawiając się zderzenia z parowozem.
To jest czasem śliska sprawa, zaglądać do książki, którą ktoś wcześniej sobie pozakreślał. Gdy jestem w czyimś domu i, grzebiąc w jego bibliotece, natrafiam na takie egzemplarze, odstawiam je pokornie na miejsce. Ich czytanie jest trochę jak przeglądanie zdjęć w nie swoim telefonie albo czytanie cudzej korespondencji. Nigdy nie wiadomo co się znajdzie. W antykwariatach i na aukcjach internetowych takie książki nabierają jednak rozgrzeszającej anonimowości. Treść korespondencji odrywa się od adresatów i nadawców. zostają tekst i ślady kogoś, kto był tu przede mną. Nie ma nic przyjemniejszego niż próba zrozumienia jego sposobu myślenia.
Springer Filip. Mein Gott, jak pięknie. Karakter, 2023
One thought to “Filip Springer: Mein Gott, jak pięknie”