Każdą swoją podróż zaczynam od zebrania lektur. Nie możecie sobie nawet wyobrazić, jak uginają się moje realne i wirtualne półki od książek, które dobrze przeczytać zanim pojedzie się w jakiś zakątek Polski lub Europy. Trochę ich już nagromadziłam, nieco przeczytałam. Nie wszystkie te przygody przeradzają się w wyprawy. Informacje z nich zdobyte też skrzętnie układam w różnych szufladkach z nadzieją na ich wykorzystanie.
Ten długi wywód po to by uzasadnić dlaczego moim ostatnim wyborem był klasyczny romans. Włochy, proszę Państwa, Włochy. Tłem powieści Diego Galdino jest Rzym i Sycylia. I prawdę mówiąc na tym mogłabym zakończyć moje pisanie, ponieważ okazuje się, że to zupełnie nie moja bajka. Jak byłam nastolatką podczytywałam Harlequiny i ta książka to opowieść, która spokojnie mogłaby się znaleźć wśród innych tego rodzaju wydawnictw. Dość banalna, przewidywalna, z sympatycznymi bohaterami. Pewnie dla niektórych to zalety, bo czas podły i optymistyczne historie jak najbardziej nam się przydają. Ja trochę doczytałam o miejscach gdzie toczy się akcja, ciepło pomyślałam o kolacjach u babci Marty, wyobraziłam sobie włoskie słońce i też mi się trochę lżej na duszy zrobiło. I jeśli o mnie chodzi to tyle. Wracam do stosiku wstydu.
Galdino Diego. Zadbam o to, żeby cię nie stracić. Rebis, 2015