Ostatnio coraz rzadziej zdarza mi się wypożyczać książki pod wpływem impulsu. Zazwyczaj korzystam z jakiś rekomendacji lub kieruję się nazwiskiem autora zakładając, że kolejne książki napisane przez tę samą osobę są równie dobre co poprzednie. Oczywiście zdarza mi się pomylić, ale jest to raczej system przynoszący sporo satysfakcji czytelniczej. Rzadko podejmuję to ryzyko również, dlatego że przynajmniej kilka „pewniaków” oczekuje w kolejce do przeczytania. Powieść Clairy Fuller przełamała ten schemat. I nie wiem co mnie uwiodło: okładka, blurby, temat. Trudno powiedzieć. Wiem co pomimo wielu mankamentów kazało mi kontynuować lekturę. Opowieść dotyczy czasów współczesnych oraz cofa się kilkanaście lat wstecz. Wydarzenia z przeszłości poznajemy z listów głównej bohaterki, która pisze je do swojego męża i nigdy ich mu nie wręcza. Chowa je w książkach. Wybór „kopert” nie jest przypadkowy i tutaj ukłony dla pani tłumacz, która podjęła wyzwanie i rozkodowała tytuły, w większości dla czytelników z Polski nieczytelne z powodu braku polskich wydań. To była interesująca zabawa (w przypadku znajomości lektury) śledzić dlaczego Ingrid schowała list w tym a nie innym woluminie. Ja bardzo lubię takie szarady literackie, ale to oczywiście nie jest główny powód dla którego kontynuowałam książkę. Historia sprzed kilkudziesięciu lat opowiada o miłości studentki i jej wykładowcy, o tym jak potoczyły się losy tych dwojga i jakie reperkusje miały ich zachowania. Tajemnice rodziny Colemanów ujawniają się z każdym listem. Opowieść chwyta za serce, ponieważ śledzimy bezradność głównej bohaterki, mądrej, pełnej ambicji, która w obliczu życiowych zakrętów nie odnajduje satysfakcjonujących jej rozwiązań. Ta powieść świetnie wpisuje się w setną rocznicę uzyskania praw wyborczych przez kobiety w Polsce. Dotyczy dziewczyny z Anglii, ale opowieść jest uniwersalna. W wielkim skrócie i uproszczeniu losy Ingrid są modelowym przykładem jak zależność (jakakolwiek) przekreśla możliwość wyborów. Dwanaście lat po wydarzeniach, o których mowa w listach, córka głównej bohaterki Flora z zakamarków swojej pamięci i rozmów z bliskimi układa na nowo wspomnienia o matce. To niestety słabsza część powieści. Trochę miałam wrażenie, że autorka spakowała do koszyka powieściowego nadmiar składników. To tak jakby spisała je na warsztatach kreatywnego pisania i usilnie cześć z nich chciała wykorzystać. Za tajemnicę, która odsłania się powoli i za temat, który nie jest nadmiernie eksploatowany plus dla pani Fuller.
Będąc w kinie widziałam reklamy filmu Żona, który zresztą ma swój literacki pierwowzór. Jakoś tak korespondowało to z Lekcjami pływania. Być może się mylę, że temat mało poruszany w twórczości. Do sprawdzenia.
Fuller Claire. Lekcje pływania. Świat Książki, 2017
Tłumaczenie: Hanna Kulczycka-Tonderska
Moja ocena: 4/6