Wbiegam ostatnio do najlepszej z bibliotek, oddaję górę książek i rozmawiam z moją ulubioną bibliotekarką, że obie dałyśmy się porwać tej samej lekturze: „Lekcje chemii”. Coś mi się wydaje, że będzie o niej „gadane” na DKK. Moim zdaniem warto to zrobić z kilku powodów.
Książkę bardzo dobrze się czyta, autorka poprzeplatała historię retrospekcjami i pozostawiła do końca nierozwiązany jeden tajemniczy wątek. Opowieść dotyczy pięknej, mądrej naukowczyni, która pechowo urodziła się nieco za wcześnie. Lata pięćdziesiąte poprzedniego stulecia w Stanach i pewnie wszędzie indziej, nie sprzyjają takim dziewczynom jak ona. W męskim szowinistycznym Instytucie Badawczym Hastings trudno jej przebić „szklany sufit”. Znajduje jednego sprzymierzeńca, który okaże się dla niej bardzo ważną postacią.
Elizabeth Zott jest nietuzinkową osobą, która pomimo różnych przeciwności losu pokonuje przeszkody i tworzy dom dla siebie i równie fascynującej córeczki. W tle mamy plejadę interesujących postaci i fantastycznego psa. Równouprawnienie płci w tym czasie jest pojęciem równie magicznym jak wróżki i czarodzieje. Główna bohaterka jednak wytrwale walczy o swoje prawa ( czasem nawet dosłownie). Mądra, dowcipna, nieczułostkowa, ale pełna emocji książka. Trzymamy kciuki za bohaterkę i nawet nie za bardzo nam uwiera nieco hollywoodzki charakter lektury. Jest też w tej opowieści coś z prozy Irvinga, którego ja bardzo lubię. Polecam bardzo, bo to nareszcie kobieca lektura przełamująca stereotypy, z błyskotliwymi spostrzeżeniami. Ogromny plus za chemiczne kuchenne rewolucje, psa sympatyczniejszego niż niejeden ludzki bohater i feministyczne treści bez zadęcia i barykad.
Na marginesie słownik podkreślił mi słowo: naukowczyni!
Garmus Bonnie. Lekcje chemii. Marginesy, 2022