Wyprawy do Iranu ciąg dalszy. To konsekwencja jednej z moich poprzednich lektur czyli „Kamperem do Kabulu”. Lubię jak książki wynikają jedna z drugiej, chociaż nie zawsze mogę takie czytanie praktykować. Teraz się udało, między innymi dlatego, że na dnie stosiku wstydu miałam książkę Artura Orzecha.
Nie miałam pojęcia, że autor jest iranistą i to z dość bogatą historią pobytów w tym państwie. Książka, jak zresztą napisał na początku, jest jego subiektywnym obrazem Iranu. Zabiegiem „splatającym” całość jest próba zdobycia wizy do tego kraju i przez całą opowieść śledzimy zmagania dziennikarza ( w tym wypadku jego zawód wykonywany nie jest atutem) z irańską biurokracją.
Pomiędzy rozdziałami :” W oczekiwaniu na wizę” dowiadujemy się mnóstwa rzeczy. Widać ogromną fascynację Artura Orzecha mieszkańcami tego rejonu świata. Próbuje odcinać się od polityki, ale oczywiście nie zawsze mu się to udaje. Jest naszym przewodnikiem po historii, świętach, języku, kulturze. Pochyla się nad rolą kobiet i mężczyzn. Iran w jego opowieści naprawdę jest odczarowany i może zachwycać swoją barwnością i różnorodnością.
Ja jestem w tej grupie, która wertuje przewodniki turystyczne, sprawdza na mapie miejsca, o których mowa, doczytuje literaturę kraju, do którego się wybiera itd. To ciężka harówka, ale książki takie jak ta to bardzo dobry wstęp do podróży. Wydaje mi się, że autor zachował balans pomiędzy sporą dawką wiedzy, a swoimi spostrzeżeniami i obserwacjami. Być może czytelników, którzy mają już za sobą wcześniejsze „tematyczne” lektury czeka trochę powtórek. Ja jednak byłam zadowolona, ponieważ dla mnie nadal mnóstwo informacji było nowych, podanych całkiem interesująco.
Równolegle oglądałam świetny dokument BBC „Persja: historia Iranu”. Dla „zafiksowanych” tak jak ja, super przygoda.
Orzech Artur. Wiza do Iranu. Wielka Litera, 2014