Ponownie zawładnęło mną pogranicze. Nadal fascynuje mnie płynność i umowność granic, tym razem i tych dosłownych. Książka Antoniego Kroha chwilę poczekała na swój czas i ten wakacyjny moment przyjazny podróżom i wcześniejsze spotkanie Moniką Sznajderman oraz jej nowa książka, były impulsem, żeby po tą lekturę sięgnąć. Niezwykła erudycja, poczucie humoru i otwartość jej autora potwierdziły tylko, że była to najlepsza podróż jaką mogłam odbyć na początku lata. Łemkowie to dla mnie tajemnica i poza analogową płytą z zamierzchłych czasów z muzyką łemkowską, skojarzeniami z Jerzym Harasymowiczem oraz wspomnieniem bieszczadzkich cerkiewek, niewiele na ten temat wiedziałam. Wyprawa z Antonim Krohem okazała się być lekcją podstaw, opartą na wspomnieniach człowieka tolerancyjnego, otwartego i zaprzyjaźnionego przez kilkadziesiąt lat z ważnymi dla Łemków postaciami. Teoretycznie wspomnienia dotyczą końcówki lat siedemdziesiątych do lat dziewięćdziesiątych poprzedniego stulecia, ale wycieczek w czasie autor poczynił więcej. Szczęśliwie nie tylko w czasie, ale i różnorodności tematów: jest o tolerancji w ogóle, o mizdrzeniu się do kultury ludowej a nawet próba zrozumienia nastolatków w zaistniałej sytuacji rodzinno narodowej. Szacunek. Dla mnie fascynująca, poznawcza książka i pomimo odczuwalnej sympatii autora do Łemków, napisana z pewnym dystansem, nie wchodzącą w drobne wojenki i rozliczenia, wyważona i brzmiąca uczciwie. W pisaniu o historii, szczególnie tej stosunkowo nieodległej w czasie, kiedy żyją jeszcze świadkowie wydarzeń często strasznych, pokazanie niuansów to naprawdę wielka sztuka. Opowieść, która skrzy się od anegdot, porządkuje wiedzę i daje do myślenia. Ważna lektura, warta uwagi przy planowaniu wakacji w Beskidzie Niskim czy rejonach, gdzie osiedleni byli Łemkowie, a jak się okazuje nie jest to wcale mały obszar. Autor pokazuje Łemków przez pryzmat swoich doświadczeń: wystawę, którą przygotował, Watry czy czasopismo „Besida”. Oczywiście to czubek góry, bo najważniejsi tej historii są ludzie, z którymi los Kroha zetknął. Uwaga skupiona jest na PRL i jego destrukcyjnym wpływie, ale nie żyjemy w próżni i wspomnienia okazują się uniwersalnym przekrojem postaw ludzie niezależnym od czasów i okoliczności. Ja jestem pod wrażeniem i polecam. Napisana lekkim piórem o ważnych sprawach. Będę wracać.
Może pojednanie polsko-ukraińskie zacząć od uzgodnienia podstawowych pojęć geograficznych oraz stwierdzenia, że niechlujny wygląd i złe lub dobre cechy charakteru nie są przypisane do tej czy innej narodowości. Zgódźmy się w tej kwestiach, a potem zastanówmy się, co dalej. Może jakoś pójdzie.
Bo przecież Łemkowie są w Beskidzie Sądeckim i Niskim niepodważalnymi autochtonami. Świadczą o tym groby pielęgnowane i te opuszczone, cerkwie i cerkwiszcza, ślady zrębków, legendy, kapliczki, nazwy geograficzne, podmurówki, stroje, pieśni, pamięć zbiorowa, poezja, proza, brzmienie nazwisk, dokumenty urzędowe, przypadkowe wzmianki w literaturze polskiej, węgierskiej, austriackiej. Wszystko. Niepotrzebne im czyjekolwiek potwierdzenie, po prostu są autochtonami i już.
A gdy go kiedyś spytano: dlaczego ksiądz katolicki łacińskiego obrządku tak dba o ruskie cerkwie? – odpowiedział, że te świątynie nie są ani ruskie, ani polskie, tylko boskie. Stwierdzenie tyleż oczywiste, co (wówczas, a i wciąż jeszcze) odkrywcze i śmiałe.
Kroh Antoni. Za tamtą górą. Wspomnienia łemkowskie. Iskry, 2016