W założeniu miała to być epicka przygoda i taką trochę była. Niestety „Światło, którego nie widać” nie uwiodło mnie całkowicie i pozostawiło z pewnym niedosytem.
Zanim autor połączył wszystkie powieściowe nitki towarzyszyliśmy kilkorgu bohaterom: niewidomej francuskiej dziewczynce i jej tacie, ich bliskim z nadmorskiej miejscowości Saint-Malo oraz niemieckiemu rodzeństwu z górniczego rejonu Niemiec. Autor toczy opowieść na przestrzeni kilku lat, a jej finał zbiega się w czasie z nalotem Amerykanów na bretońskie miasto okupowane przez hitlerowców.
Dwoje głównych bohaterów poznajemy w dzieciństwie. Marie-Laure jest niewidoma, ale jej ojciec robi wszystko, by jej kalectwo jej nie ograniczało. Buduje dla niej model paryskiej dzielnicy, w której mieszkają, zabiera do muzeum, w którym pracuje oraz obdarowuje książką napisaną alfabetem Braille’a. Jej dzieciństwo niestety kończy się wraz z wejściem do Francji nazistów. Werner to genialny chłopiec, któremu przyszło dorastać w najczarniejszym okresie jego ojczyzny. Trafia do elitarnej szkoły, wychowującej nastolatków na bezwzględnych i podporządkowanych żołnierzy.
W tle jest jeszcze legenda związana z diamentem, która jest też chyba pretekstem do pokazania grabieżczej polityki okupantów. Książka jest manifestem antywojennym, okrucieństwo dotyka zwykłych ludzi i w ten sposób opowieść staje się bardziej przejmująca.
To nie jest sielska i przygodowa opowiastka, chociaż jest tak skonstruowana że kolejne rozdziały odkrywają nowe tajemnice. Pokazuje niemoc człowieka wobec wydarzeń historycznych, jak los bohaterów determinują różne wybory i jak ciężko uporać się z ich ciężarem. O ile dziecięce wspomnienia związane z audycjami, których bohaterowie słuchali są jasnym promykiem, to już bohater z zespołem stresu pourazowego, kolejny poddany nazistowskiej edukacji i formowany na maszynę do zabijania czy inny opętany wizją Wielkich Niemiec są raczej pretekstem do zadumy nad człowieczeństwem.
Część wydarzeń dzieje się w okupowanej Francji i trudno było mi uciec od wspomnień Andrzeja Bobkowskiego. To oczywiście dwie bardzo różne książki, ale siła dziennika polskiego pisarza wobec amerykańskiej fikcji Anthonego Doerra jest tak duża, że trudno nie odnieść wrażenia, że jednak to inna „liga”. I chyba właśnie ta „amerykańskość”, z całym szacunkiem wobec solidnego historycznego researchu autora, najbardziej mnie uwierała.
Zdecydowanie jednak odradzam serial. Po jego obejrzeniu uznacie, że zekranizowano bardzo złą powieść, a to jest nieprawdą. Wszystkie książkowe niuanse, niedopowiedzenia, magia znikają a dosłowność filmu i co tu dużo mówić średnie aktorstwo niwelują zalety powieści.
Doerr Anthony. Światło, którego nie widać. Wydawnictwo Poznańskie, 2015
Tłumaczenie: Tomasz Wyżyński