Nieśpieszna opowieść opowiadająca koleje życia mocno związanego ze sobą rodzeństwa. Ann Patchett skupia się na łączących ich relacjach oraz jak dzieciństwo determinuje dorosłość. Narratorem jest Danny i to z jego punktu widzenia obserwujemy dorastanie i jego i Meave.
Domem rodzinnym bohaterów jest „Dom Holendrów” i wokół niego cały czas toczy się historia. To nie tylko budynek ale wspólna pamięć. Posiadłość była marzeniem ojca rodziny, ale jego przepych przytłaczał jego żonę. To książka o stracie i o przebaczaniu, o tym jak powtarzalne są losy ludzkie i jak powielamy błędy najbliższych. Dziedzictwem głównego bohatera jest wspólnota doświadczeń i na tej kanwie autorka snuje opowieść.
Powieść dla tych wrażliwszych, nie szukających fajerwerków, dobrze skonstruowana, z ciekawymi postaciami. U mnie pozostał niedosyt związany z Meave. Nadal jestem jej ciekawa. Danny dokonał dość sporej „wiwisekcji” i tutaj pełna satysfakcja. Nie do końca zrozumiałe są dla mnie pobudki działań matki głównych bohaterów, ale taki był pomysł autorki, więc to szanuję. Pewnie gdybym równolegle nie czytała bardzo dobrej lektury, o której pewnie niedługo napiszę, to uznałabym „Dom Holendrów” za lekturę obowiązkową. Tak się nie dzieje, nie dlatego że jest zła, ale dlatego że nie jest wyjątkowa. Mnie zainteresowała, ale nie poruszyła.
Patchett Ann. Dom Holendrów. Znak Literanova, 2019
Tłumaczenie: Anna Gralak