Trochę się nie dziwię, że za tę książkę jej autor został usunięty ze Związku Rodu Tarnowskich. Nieco nią nadszarpnął mitologię szlacheckiej rodziny. Równocześnie, mnie laikowi w przeróżnych drzewach genealogicznych pokazał coś z czego sobie, o naiwna, do dzisiaj nie bardzo zdawałam sprawę. Historia rodziny autora obrazuje jak często ważne są koneksje.
Nie jest to łatwa opowieść, bo dotyczy znikania. Ustawiając w centrum wspomnień swojego ojca Stasia i jego siostrę Zofię oraz ich protoplastów, Andrew Tarnowski pisze o niełatwych losach swojej rodziny. XX wiek odcisnął na nich straszliwe piętno. Jedynym w miarę stabilnym momentem dla familii było dwudziestolecie międzywojenne. Stabilnym, ale nie pozbawionym burz i skandali.
To opowieść o galicyjskiej szlachcie, której majątki posadowione były między Wisłą i Sanem. Przechodziły one różne koleje losu, tak jak ich właściciele. Tylko o ile przez lata ich posiadacze wracali do nich i próbowali je ratować, to II wojna światowa zmieniła całkowicie porządek rzeczy.
Z oczywistych względów najwięcej uwagi autor poświęca tym, których wspomnień był słuchaczem. Nie gloryfikuje bliskich, a wprost przeciwnie wskazuje ich wady. Między innymi w tym, że jego ojciec był agresywny, nadużywał alkoholu czy był kobieciarzem, widzi przyczynę nieudanego małżeństwa swoich rodziców. Przyczyn szuka również w tym, że we wrześniu 1939 roku, bardzo młodzi musieli opuścić rodzinne gniazda i bez większego wsparcia udać się na tułaczkę. Ten moment równocześnie w życiorysach bohaterów jest bardzo ciekawy. Właśnie to, że byli młodzi, otwarci na towarzystwo, często brawurowi nadaje tym wspomnieniom wiele kolorytu. Wojenne zawierucha przeprowadzała ich po wielokroć, zmieniali państwa, kontynenty, adresy, partnerów. Rozstawali się i ponownie schodzili. Staś kroczył ścieżką kariery wojskowej, chociaż w związku z tym, że był niesubordynowany szło mu ciężko. Panie ( siostra i żona) nieco dłużej bawiły w Egipcie. Finalnie wszyscy wylądowali w Wielkiej Brytanii. Różnorodne były też losy dalszych krewnych. Od sielskich wakacji na chorwackiej wyspie po Dachau i Ravensbrück.
Rekonstrukcja świata, który znika była dla autora chyba dość bolesnym doświadczeniem. Po pierwsze zmierzch wspaniałości rodu spowodowany zmianami geopolitycznymi był sam w sobie straszny. Równocześnie potomek galicyjskich szlachciców odkrywał powoli nie bardzo korzystne fakty, którymi pewnie jego rodzina niekoniecznie chciała dzielić się z całym globem. Nie jest to jednak w żadnej mierze plotkarska książka. Autor nie usprawiedliwia, czasem tylko przemawia przez niego gorycz opuszczonego dziecka, ale stara się obiektywnie spisać kronikę swoich najbliższych. Ciekawy jest punkt widzenia Anglika, przyjaznego Polakom, ale jednocześnie zauważającego ich przywary. Czasem jest to przerysowane, ale w większości na przykładzie biografii bliskich Andrewa Tarnowskiego możemy uczyć się historii.
Ja znalazłam jeden smaczek „zawodowy”. Michał Marczak, archiwista i bibliotekarz dzikowski „oddał życie, by ochronić bibliotekę i rodzinne archiwa”. W wielkim skrócie chcąc ją ochronić przed spaleniem po wkroczeniu Armii Czerwonej, zabarykadował się w niej i po kilku miesiącach został otruty. Ta i jeszcze inne opowieści nadają się na całkiem zgrabny serial. Tak tylko podpowiadam.
Tarnowski Andrew. Ostatni mazur. Opowieść o wojnie, namiętności i stracie. WAB, 2010
Tłumaczenie: Katarzyna Bażyńska-Chojnacka, Piotr Chojnacki