Z każdą kolejną stroną książki zastanawiałam się coraz bardziej czy nazwisko autorki to pseudonim artystyczny? Nigdzie tego nie doczytałam, ale absolutnie bym się nie zdziwiła, ponieważ Bardo uwiera dość mocno i piętnuje wady moich współbraci Polaków dość kąśliwie. To obraz Polski w krzywym zwierciadle, według mnie mocno przejaskrawiony i przesadzony, ale sądzę że przynajmniej częściowo prawdziwy. Agnieszka Szpila sportretowała grupę, która spotkała się w autokarze do Barda Śląskiego. Pielgrzymi, bo celem wyprawy jest sanktuarium maryjne, to przekrój społeczeństwa z wskazaniem na prawą stronę. Autorka obśmiała jednak także lewaków, hipsterów czy przedstawicieli korporacyjnej machiny. Innymi słowy oberwało się wszystkim w mniejszym lub większym stopniu. Gorzka lektura, napisana jakiś czas temu, ale niestety jej aktualność nie maleje, a w moim odczuciu wzrasta. I pomimo hiperboli w ocenie bohaterów, to jak się dobrze rozejrzeć można spotkać i Waldiego i Sandrę i Henryka i Tarasów. I to tak naprawdę jest przerażające.
A gdy kaganek oświaty nie był już potrzebny – gdy skolonizowane zwierzęta zaczynały korzystać z kuwety i mówić po angielsku, zamieniano go na kaganiec, bo od czasu do czasu tym prawie zwierzętom, bo przecież chyba nie ludziom, przypominało się, że natura to nie to samo co kultura, i z tęsknoty za tą pierwszą zaczynały gryźć, kraść, kopać – czyli robić to wszystko, co człowiek Zachodu robił i robi w prześlicznych białych rękawiczkach.
Szpila Agnieszka. Bardo. WAB, 2018