Tym razem poważnym argumentem, żeby „przytulić” w bibliotece „W korzeniach wierzb” była okładka. Zadziałała jak magnes, nazwisko autorki również dobrze kojarzyłam z jej wcześniejszej książki, a informacja o „poniemieckim” tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu.
Rzeczywiście opowieść dotyczy rodziny, która osiadła na Dolnym Śląsku w okolicach Kamiennej Góry tuż po II wojnie światowej. Narratorką jest kilkunastoletnia dziewczyna, a historia toczy się dwutorowo. Lala opowiada głównie o Złej Wsi, w której dorasta. Gienia, jej siostra, której marzy się awans społeczny, tropi różne ślady w mieście, gdzie pracuje i się uczy. Oba te wątki zazębiają się i w obu jest mnóstwo realizmu magicznego. Świat w powieści jest dość mroczny. Zła Wieś nie bez przyczyny tak się nazywa. W okolicy zaczynają ginąć młode dziewczyny, matka głównych bohaterek między innymi z tęsknoty za domem rodzinnym, który pozostał za wschodnią granicą popada w szaleństwo, ojciec w alkoholizm.
Autorka poza historiami z poniemieckiej przeszłości tych okolic dokłada i pożydowskie, i trudność przesiedleńców w akceptacji nowego miejsca i problemy dorastającej nastolatki w trudnej rodzinie, wierzenia słowiańskie, wątek kryminalny. Całe spektrum niełatwych tematów. Trochę ten „tygiel” mnie jednak przerósł, chociaż lekturze nie można zarzucić w zasadzie nic złego. Jakoś ciężko mi było zanurzyć się w wykreowanym przez Agnieszkę Kuchmister świecie. Może to przesyt takimi opowieściami. Nie wiem, ale dajcie znać jak z Wami rezonowała książka.
„Kiedy byłyśmy z Gienią trochę młodsze, obiecywałyśmy sobie, że nigdy nie staniemy się takie, jak nasi rodzice. Myślę, że to najczęściej składana obietnica na świecie. Myślę też, że to obietnica najczęściej łamana”.
Kuchmister Agnieszka. W korzeniach wierzb. Książnica, 2023